sobota, 8 października 2016

Więzienna wyspa i więcej Franciszka

Alcatraz. Do tego miesca nie było mi tak śpieszno, raczej wolałam zwiedzać miasto, ale M bardzo chciał. Już wiele miesięcy przed wylotem mi mówił, że musimy tam popłynąć. Żeby dostać sie na Alcatraz, które leży na osobnej wyspie, trzeba kupić bilety jakiś miesiąc przed! Później wszytskie bilety są już wykupione. Wiec bądźcie czujni, jeśli planujecie zwiedzanie. My zakupiliśmy wejścia zaraz po rozpoczęciu pracy, ponieważ M rok wcześniej nie dostał się na wyspę i już był mądry. Tym razem nie mógł tego przegapić. 
Bilety mieliśmy kupione na 8.10 na najwcześniejszy prom. Zasada jest taka, ze na wyspie możesz siedzieć ile chcesz, aż do ostatniego promu, który odpływa późnym wieczorem. Więc jeśli my odjeżdżaliśmy o 8:00 to mogliśmy tam spędzić nawet cały dzień. Oczywiście, dotarcie na wyspę jest możliwe tylko ze zorganizowana grupa. 


Wyspa Alcatraz z oddali.

Na szczęście na samej wyspie nic nie jest narzucone i można się poruszać samemu, lub wybrać przewodnika. My początkowo posłuchaliśmy wykładu o ucieczkach z więzienia. Następnie przeszliśmy już do głównego budynku więzienia, gdzie dostaliśmy słuchawki w którym słyszeliśmy nagranego przewodnika, który oprowadził nas po budynku. 

Więzienie to było najlepiej strzeżonym w całych Stanach. Trafiali tam głównie, uciekinierzy albo ci co nie przestrzegali zasad w innym więzieniach. Tego dnia w Alcatraz był nawet były więzień, który opowiedział kilka słów. On trafił tam, właśnie, ponieważ uciekł z innego więzienia. 
Jak wiecie więziono tam Al Capone,  króla handlu alkoholem. Był to jeden z pierwszych więźniów w tym osławionym miejscu. 

Przez to że więzienie osadzone jest na wyspie, otoczonej wodami, temperatura na niej była niska, jakieś 10 -13 stopni Celsjusza. I przeziębienia i niska temperatura były zazwyczaj przyczyną śmierci więźniów, którzy w złym stanie zdrowia trafiali do szpitala. Panowały tu spartańskie warunki.
CO ważne nie wykonano tam nigdy wyroku śmierci.

Więźniowie swoje cele mogli opuszczać tylko na czas posiłków. I to był niebezpiczny czas dla pilnujących pożądku, ponieważ w jednym czasie tak duża liczba więźniów pojawiła sie w jednym miejscu. Reszte czasu więźniowie spędzali w swoich zimnych celach.
Była tam również biblioteka, z której każdy mógł korzystać do woli. Nie było tam jednak książek o tematyce kryminalnej, więziennej, pornograficznej, sensacyjnej. Książki miały być narzędziem które miało więźniów umoralniać i uspokajać.


Tak malutka była cela każdego więźnia. Mieściło się tam tylko łóżko toaleta z umywalka i malutki, metalowy stolik. Mnie się to zimno, które tam panowało przypomina jak tylko patrzę na te zdjęcia. Nieprzyjemny ten "pokoik". 


Nawet nie wiem ile dokładnie było celi. Ale jak widzicie na tym zdjęciu były aż trzy piętra takich małych pomieszczeń dla więźniów. Więc ilość była ogromna. 


Tu doskonale widać jak długi był korytarz w którym mieściły się wszystkie cele. Nawet sobie nie wyobrażam jaką grozą musiało wiać, jak przechodziło się tędy, kiedy wszystkie była zajęte. 



Prysznice.

Co ciekawe i dla mnie troszkę przerażające, na wyspie mieszali również wolni ludzie, mam tu na myśli rodziny z dziećmi, które uczęszczały do szkół w San Francisco. Wszyscy kojarzymy te wyspę z więzieniem, a to był również dom dla wolnych śmiertelników. Zazwyczaj były to rodziny pracowników więzienia, którzy dzięki temu nie musieli specjalnie przedostawać się na wyspę. Za to dzieci, codziennie musiały dopływać na stały ląd do szkoły. Na szczęście nie jest to aż tak daleko, ale i tak wymagało dużej determinacji. 

Widok z wyspy na San Francisco.


Byliśmy na wyspie dość długo, a w momencie kiedy czekaliśmy na prom, który miał nas zabrać do miasta, odrzutowce zaczęły wyczyniać jakieś cuda na niebie. Był jakiś pokaz lotów takich szybkich samolotów. Robili dużo hałasu. 

Przy tej okazji udało nam się uchwycić śmieszny widok, kiedy wszyscy dookoła patrzą w niebo, dodatkowo wnosząc ręce do góry, żeby zasłonić oczy przed mocno świecącym słońcem. Jakoś te loty mało mnie interesowały. A ludzie zawsze są ciekawi:)


Na obiadku byliśmy w sieciówce in-and-out, oczywiście serwującej burgery. M chciał tam pójść i przekonać się, czy dobre. I raczej nie polecamy. Podobne jest to do McDonalda i właściwie niczym się nie wyróżnia. 

Zrobiliśmy sobie jeszcze długi spacer po mieście. Wg mam wrażenie, że nie zobaczyliśmy samego centrum miasta. Byliśmy tylko w kilku miejscach. Ja już miałam taki przesyt...

Tu na przykład w bardzo fajnym miejscu - Pier 39. To coś w rodzaju bulwaru, który wysunięty jest w morze. Trafiliśmy tam dość przypadkowo, zaraz po wyjściu z promu z Alcatraz i bardzo dobrze. To miejsce w którym handel kwitnie. Mnóstwo kolorowych sklepów i restauracji. Ludzi tam jest ogromna ilość. Nawet chcieliśmy usiąść coś zjeść, ale nie dało się, wszędzie był pozajmowane stoliki. Pewnie udałoby się coś znaleźć, ale w takim tłumie to żadna przyjemność. 


I jeszcze jedno, na samym końcu tego bulwaru na słoneczku wylegiwały się foki. To prawie środek miasta, pewnie, że już na morzu, ale jednak. Foczki jednak niczego się nie bały, nawet tych pokazów lotnictwa, bo one cały czas trały, a jak mówiłam robiły straszny hałas. 

Na jednej ze sklepowych wystaw, a właściwie wystaw piekarni - chleb w kształcie krokodyla. 


To miejsce musicie kojarzyć, jedno z najbardziej popularnych w San Francisco. Lombard Street. Czyli, wijąca się jak rzeka Kolorado, ulica. Teraz służy tylko atrakcji turystycznej, można nią przejechać autem, czy pojazdami jednośladowymi. My przeszliśmy się pod tą ulicę, bez auta. Równolegle do drogi dla pojazdów, jest trasa dla pieszych. Co istotne, na ulicy ruchem kieruje policjant. Jest ona oczywiście jednokierunkowa (zjeżdża się z góry), ale pan kontroluje, żeby odległości między samochodami były wystarczająco duże. 

Idziemy równolegle do Lombard Street, na nóżkach. 

To zdjęcie nie pokazuje nic wyjątkowego. No, może nas:) Bardzo je lubię i dlatego tu dodaję. 
Patrzcie widać na nim też rękę pana co to przewodzi ruchem (po prawej). 


To zdjęcie wykonałam już z samochodu, chciałam pokazać, jakie przewyższenia są w tym mieście. Ciągle góra - dół. Nie chciałabym jeździć w nim na rowerze ;)


Na zakończenie dnia przejechaliśmy się do miejsca widokowego na Golden Gate. Trafiliśmy akurat na zachód słońca, więc towarzyszyło temu piękne światło. Ostatni wieczór, piękne pożegnanie:) 

To zdjęcie zrobiliśmy jeszcze podczas zachodu, kiedy słońce jeszcze było widoczne za horyzoncie. 

A to już jak słońce zaszło. Most jest ładnie oświetlany. 
W takich momentach żałowałam, że nie mamy lepszego sprzętu fotograficznego. 


A temu zdjęciu towarzyszy śmieszna anegdota, a właściwie dość smutna, bo zdobiliśmy sobie na tle tego widoku małą sesje zdjęciową. Znaczy, zrobiliśmy mnóstwo zdjęć nas razem i każdego z osoba. Ale zdjęcia wyszły beznadziejne. Tu wybrałam jeszcze takie do zniesienia, ale i tak pozostawia wiele do życzenia. Jednakże, chodzi o pamiątkę, a takową mamy. I tak jesteśmy najszczęśliwsi!!!

Wzruszeni M&M

piątek, 7 października 2016

Święty Franciszek

Do San Francisco dojechaliśmy 6.10 późnym wieczorem. Chcieliśmy spać w dużym mieście, bo ono zapewnia ciepło w ciągu nocy. 

Jak zawsze przy zjeździe do dużego miasta mieliśmy stres związany z wyborem miejsca na zaparkowanie auta i tym samym na sen. Większość parkingów jest płatna, a przy niektórych miejscach nie można parkować na całą noc. Nasz wybór padł na dzielnicę jakoś bogaczy, gdzie każdy ma swój wypasiony domek. Wydawało nam się to bezpieczne i uznaliśmy, że nikt raczej nie będzie się wściekał, bo nie zajmowaliśmy niczyjej prywaty.  Nikt nie miał z tym problemu. Nawet nad ranem, jak spaliśmy do 11:00 (tak, pofolgowaliśmy sobie), nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi. 

Miejscówka była zaraz koło plaży. Więc po dłuższym śnie, wyspani ruszyliśmy na nią. W kurtach, żeby była jasność. Była to plaża Baker Beach, nie może ona się równać z ta w Miami, czy nawet LA. Widać z niej natomiast sławny most Golden Gate. Więc miło zaczęliśmy dzień.
A z takich dziwactw to wam jeszcze napiszę, że na plaży było wielu nagich ludzi. Chyba się opalali, choć ja tam siedziałam w kurtce i raczej nie chciałam jej zdejmować. Znaczy nie dziwiło by opalanie się tych ludzi w strojach, ale oni serio paradowali bez jakichkolwiek okryć. Potem dopiero doczytaliśmy, że jest to plaża dla tych co to lubią nagość. Wiemy co to plaże dla nudystów, ale nie wiedziałam, że są one również w środku miasta.

O moście mogę powiedzieć, że jest ładny, ten jego charakterystyczny czerwony kolor, dodaje mu wiele uroku. Jest taka anegdota, która mówi, że podobno most jest tak duży i długi, że jak go malują to zanim skończą, muszą zaczynać od nowa, od strony od której zaczynali, bo tak już jest wyblakła. 

Most Golden Gate.

I tu też.


Haha z cyklu jeżdżąc po San Francisco... Byliśmy tam w środku, pan sprzedaje polskie wyrobi - kiełbasy, szynki, pasztety itp. I mówi po polsku. 


Spacerowaliśmy również po Golden Gate Park. To zwykły park, choć w duże mierze nastawiony na sport. Są tam wyznaczone całe połacie na treningi. Jest nawet boisko z małymi trybunami. 
Tak przy okazji, to bardzo ciekawe, że Amerykanie maja świetnie zorganizowane miejsca do uprawiania sportów, w parkach, bulwarach, nad morzem. Jak na to patrzę to aż się chce z tego korzystać, a przecież tutaj tak wiele osób jest otyłych. Dziwce...


Pan M na zielonej trawie.



Znów dorzucę anegdotkę, a właściwie moje przemyślenia, że istnieją dwa rodzaje amerykanów (jak brzydko to zabrzmialo). Chodzi mi o to, że jedna grupa bardzo dba o swoje zdrowie, ruch i ciało i rzeczywiście świetnie wyglądają. Druga grupa to ludzie otyli, którzy nie bardzo czują potrzebę zmiany. Jeżdżą na tych sławnych wózkach dla otyłych, bo już sie nie mogą ruszać. I co najlepsze, można ich spotkać wyjeżdżających z jakiegoś fast fooda z ogromnymi ładunkami jedzenia, które przecież nie pomoże im w powrocie do normalnego życia.

W Ameryce wg dużo łatwiej i taniej jest odżywiać się niezdrowo. Owoce i warzywa są tu drogie, wiec niech was nie zdziwi widok matki z dziećmi z koszykiem wypakowanym zupkami-gotowcami, czy wręcz daniami gotowcami za $1. Nie dość, że szybko się robi to jeszcze jest tańsze, więc właściwie nad czym się zastanawiać. Co jak co, ale w Polsce jednak staramy się robić dania samemu i powiedzmy, że zdrowo. Bardzo bym nie chciała, żeby kultura takiego jedzenia do nas przeniknęła. Choć wydaje się to już nieuniknione.

Jak wyjeżdżałam z kraju to moi rodzice powtarzali mi co chwile, żebym jadła tam dużo owoców i warzyw, żebym nie przytyła od tego tłustego jedzenia. I oczywiście to racja. Ale jakbym miała kupować sobie te warzywa i owoce, żeby na co dzień je spożywać, to nie ma szans, żeby stać mnie było na taką podróż po pracy. Mieliśmy to szczęście, że jedzenie dostawiliśmy w pracy i były tam warzywa i owoce, więc mamo, tato udało się. I nawet mieszczę się w swoje ubrania:)

Dobra dosyć tych przemyśleń na dziś... 
Po długim spacerze po parku, próbowaliśmy znaleźć prysznice i znów trafiliśmy na plaże - Ocean Beach, która już zdecydowanie dorównywała tej w LA. Chyliło się ku zachodowi i słońce pięknie świeciło na tafle wody. Chciałam tam zostać jak najdłużej. 
Pryszniców jednak żadnych przy plaży nie było, wiec znaleźliśmy najbliższy basen. O tym w sumie nie pisałam, że generalnie prysznice braliśmy w Parkach Narodowych lub campingach, czasem na stacjach benzynowych, które miały taką opcję dla tirowców. 







Po akcji prysznicowej na basenie, gdzie pani wpuściła nas bez opłaty tylko pod prysznice, wróciliśmy autem na nasze miejsce parkingowe, to samo z którego rano wyjechaliśmy. Czuliśmy się tam bezpiecznie, nikt się nas nie czepiał, to nie ma co wyważać otwartych drzwi, skorzystamy z miejsca raz jeszcze. 

I tu nas spotkała śmieszna sytuacja! Rozmawialiśmy sobie jeszcze przed snem, a tu na śmietniku (tak okazało się, że staliśmy koło śmietników, wcześniej jakoś tego nie zauważyliśmy), grupa trzech szopów praczy, chciała splądrować wspomniane śmietniki. Jakie one były piękne. I jak były blisko! Dokładnie widzieliśmy co robiły i jak. Są zręczne, mają takie małe słodkie łapki! Nie udało im się tych koszy otworzyć. Po nie za długiej walce, zrezygnowały. Przez moment myślałam, że może będą chciały dobierać się do naszego auta, bo przecież mieliśmy w nim jedzenie. Może one takie rzeczy wyczuwają? Ale przeliczyłam się. Zwierzaki podążyły na podbój kolejnych śmietników. :)

Dobranoc,
M&M


czwartek, 6 października 2016

Stolica Californii

Dość nieoczekiwanie, w drodze do San Francisco postanowiliśmy zahaczyć o Sacramento. Jest to stolica stanu California. Co ciekawe, nie jest największym (zajmuje szóste miejsce pod względem wielkości miasto), ani jakoś bardzo znanym miejscem. Wylot z San Francisco mamy 8.10, także będziemy mieli jeszcze chwilę w naszym ostatnim punkcie.

Sacramento jest to miasto, ładne, zadbane. Bardzo spokojne, spotkaliśmy mało ludzi na drogach. Zrobiliśmy sobie spacerek po parku przy Kapitolu Stanu California. Bardzo było przyjemnie. Nic niesamowitego tam nie zobaczyliśmy, ale spędziliśmy miły czas, spokojny przede wszystkim. I to w mieście. Wiecie, spokój to się kojarzy z Parkami Narodowymi, a nie miastem, a tu proszę :) Miła niespodzianka.

I palmy były...

I ławeczki... 
To zdjęcie nie jest ładne, ale wrzucam bo na nim jestem. Tak, to ta siedząca po męsku na ławce z telefonem w ręku. 

A tu jest właśnie Kapitol Stanu California. Byliśmy w środku, można sobie wykupić oprowadzenie z przewodnikiem. My jednak nie mieliśmy takich ambicji. Przeszliśmy się po ładnym wnętrzu. To co bardzo nam się podobało, to wystawa, przygotowana, zdaję się przez jakichś uczniów. Składała się ona z kilkudziesięciu gablot. Każda gablota pokazywała, opisywała inny Stan. Były to rysunki, figurki, czasem artykuły. Generalnie charakteryzowały każdy Stan konkretnymi wydarzeniami, hasłami, symbolami. Przy okazji podciągnęliśmy się trochę z historii i wiedzy o Stanach Zjednoczonych.


Kapitol z oddali.



Tu my:) Mam ciągle problem wybrać zdjęcia naszych twarzy, raczej obije jesteśmy niefotogeniczni, zawsze się z tego śmiejemy. W każdym razie, mam nadzieje, że dostrzegacie szczęście? 

Po spacerze, przejechaliśmy do innej części miasta, która utrzymana jest w starym klimacie. Prawda jest taka, że głownie znajdują się tam teraz sklepy. Wiec pochodziliśmy po nich, pooglądać, może się czymś zainspirować. Głównie wchodziliśmy do sklepów z gadżetami, albo zabawkami. A jeden był taki ogromny, ze słodyczami. Wyglądało to obłędnie. Cukierki, gumy, batony, co tylko sobie wymyślisz w ogromnych koszach, albo beczkach. Oboje biegaliśmy po tym sklepie jak dzieci:)







Na powyższych zdjęciach, możecie zobaczyć jak to wyglądało kiedyś. Tak zostały zachowane budynki, są w dobrym stanie, wydać, że odnawiane, zadbane. 

Tu właśnie sklep ze słodyczami. 

Teraz już prosta droga do Świętego Franciszka. 

Pozdrawiamy, M&M

środa, 5 października 2016

Lake Tahoe

W obszar Lake Tahoe dojechaliśmy kolo godziny 21, czwartego dnia października. Byliśmy głodni i postanowiliśmy zatrzymać się gdzieś na amerykańskie jedzenie, czyli jakiegoś burgera.
I tu zrobię stop klatkę, ponieważ należy wam się wyjaśnienie. Burgery, które serwuje się w Stanach, nie są takie jakie można dostać w Polsce. To zupełnie inne mięso, inaczej przyrządzane. Dochodzące kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt godzin. Owszem podaję się to w bułce i z tzw kolesławem (cole slow), czyli sałatką z surowej kapusty. W Polsce pewnie ten rodzaj mięsa podałoby się to z ziemniaczkami i buraczkami. Zatem nie są to burgery wszystkim nam znane. Muszę przyznać, że musiałam przekonać się do tego rodzaju jedzenia. Na początku nie było moim ulubionym. Ale teraz jestem główną, która chcę na burgery. I dodam, że ostatnio z tym oszczędzaniem pieniędzy to kiepsko nam idzie, bo ciągle gdzieś jemy "na mieście"(choć w Parkach też nam się zdarza- bardzo polecamy zupę gulaszową!!). Ja najbardziej lubię Pulled Pork, co właściwie zawsze zamawiam. Mówię wam pysznie jest! I to mówię ja, która wcale nie była fanką tłustego, amerykańskiego jedzenia, w odróżnieniu od Pana M.

Tym razem nie było inaczej, zjechaliśmy do zajazdu i usiedliśmy w jakimś przydrożnym kasynie, gdzie również była cześć restauracyjna. Pojedzeni, zaczęliśmy pytać o drogę do Lake Tahoe. I od słowa do słowa, wyszło na to, że lepiej nie spać tej nocy w aucie. Odradzało nam to kilka osób, mówiących, że temperatury są już niskie, zwłaszcza w tej części USA, a co dopiero kolo jeziora.

Postanowiliśmy, ze ja poprowadzę samochód, a M poszuka w necie jakiegoś taniego noclegu (jest mistrzem w wyszukiwaniu okazji, wiec ja się nawet za to nie zabieram). Udało mu się znaleźć hostel za jakieś 30 dolarów na osobę! To cena bardzo mała, zważając na turystyczny obszar i porównując z cenami w innych miejscach. Nawet się nie zastanawialiśmy, tylko od razu GPS-a ustawiliśmy do docelowego hostelu. Nie wyobrażacie sobie jaką nam to sprawiło radość. Po prawie miesiącu w aucie, przespanie się na płaskim łóżku pod pościelą było czymś niewyobrażalnie przyjemnym. Wydaję mi się, że tak będziemy się czuć w raju :)

Następny dzień był leniwy. Mam wrażenie, że już mamy przesyt tego zwiedzania i zwyczajnie jesteśmy zmęczeni.
Zaczęliśmy go w ślicznej knajpie, gdzie zjedliśmy śniadanko. Tradycyjne amerykańskie śniadanie to albo naleśnik na słodko z owocami i syropem (ja), albo jajka na bekonie i grzanki (Pan M).
A potem już tylko spokojny dzień nad jeziorkiem. Znaczy, nie myślcie, że wylegiwałam się na słoneczku w stroju kąpielowym. Pogoda nie była tak łaskawa, to już październik, nie ta pora roku na plażowanie. Jeździliśmy z miejsca do miejsca oglądając ładne widoczki Jeziora. Nawet zahaczyliśmy o TJ-MAX, bo akurat było po drodze i zupełnie spontanicznie poszliśmy na shopping.
Oczywiście dzień zakończyliśmy bardzo dobrym BBQ - czyli tradycyjnym jedzonkiem amerykańskim, w jakieś knajpie dobrze ocenianej na TripAdvisor, już teraz nawet nie pamiętam nazwy.

Tak jest na plaży Lake Tahoe. Nawet nie chcę myśleć ile tu musi być ludzi podczas sezonu...




 I piękne widoki na Jezioro z innej perspektywy :)

Jak możecie wydedukować im dłużej w podróży, tym częściej jemy w restauracjach. Ale powiem wam, że tak nam to jedzenie tu smakuje... Myślałam, że schudnę podczas tej podróży. Wiece, będziemy oszczędzać, nie ma co się tak przeżerać... A tu proszę, codziennie gdzieś stołujemy. Ale jak tu  nie korzystać?

Jak już się tak rozpisałam na temat tego jedzenia, to napisze jeszcze o jednym miejscu. Moim ulubionym! IHOP - International House of Pancakes. To sieć restauracji, które są chyba w całej Ameryce. Jak sama nazwa wskazuje, gównie podawane są tam naleśniki amerykańskie. Można wziąć na słodko i na słono. Oczywiście, to nie tak że dostaniecie tam tylko naleśniory. Są też jajka, tosty, kanapki, omlety, steki itp. Jeśli kiedykolwiek pojedziecie do Stanów to zjedzcie chociaż raz w IHOP-ie. Wydaje mi się, że to nie będzie tylko raz.

I jedna sytuacja się wydarzyła, przeżyliśmy moment grozy jadąc trasą między jednym miejscem, a drugim na drodze był kamień. Musicie wiedzieć, że to teren górzysty, gdzie kamienie małe i duże na drogach się zdarzają i nie jest to nic dziwnego. Na każdej drodze jest znak, mówiący - uwaga spadające kamienie. Więc kiedy na naszej drodze tenże się pojawi, nie bardzo się przejęłam, zresztą M też. Ja szczerze mówiąc myślałam ze to jakiś zwierzak. M mi później powiedział, że myślał, że kamień był mniejszy... Ponieważ kiedy chciał przejechać nad nim, usłyszeliśmy tylko głośne łupnięcie w podwoziu...
Byłam przerażona, stanęliśmy na najbliższym postoju, sprawdziliśmy czy coś tam nie odstaje od spodu samochodu. Prawda jest taka, że żadne z nas się na tym nie zna i nawet jakby coś nie grało to i tak nie bardzo byśmy wiedzieli co. Auto nadal działa. Jeździ, bez problemu. Jedyne co, to czasem, gdy coś zmieniamy na skrzyni biegów, to taki dziwny dźwięk wydaje. Na szczęście już nie mamy za wiele do przejechania. Oby teraz bez problemów do San Francisco - do naszego ostatniego punktu na mapie.

Jakoś tak mało zdjęć mamy tego Lake Tahoe...

M&M


poniedziałek, 3 października 2016

El Capitan

Już na wstępie zaznaczę, że to miejsce jest jednym z tych najpiękniejszych. Nie jest prawdą, że w Parku Narodowym Yosemite jest do zobaczenia tylko El Capitan, czyli jedna z najbardziej popularnych skał w USA.

Do Parku wjechaliśmy w środku nocy. Chcieliśmy znaleźć jakiś campgraund, gdzie moglibyśmy bezpiecznie i legalnie zatrzymać samochód i w nim sie przespać. Byliśmy już bardzo zmęczeni, prowadził M i miał na liczniku większa prędkość niż dozwolona w parkach (20km/h). Nagle w ciemności za nami pojawiło się migotające, niebieksie światło... Zatrzymali nas rangers, którzy pilnują pożądku w Parkach. Zaczęli wypytywać, czy M nie jest pod wpływem jakichś środków odurzających i musiał pokazać prawko i dowód rejestracyjny. Zapytali dokąd zmierzamy, na jakim konkretnie campie chcemy sie zatrzymać. My na to, że nie wiemy dokłądnie, że w zasadzie memy nadzieje coś znajleźć dopiero. Okazało się, że w całym Parku nie ma już miejsc. Co więcej nie możemy się zatrzymać na byle jakim parkingu, mimo że będziemy spać w aucie. W Yosemite jest dużo niedźwiedzi, które jak tylko wyczują jakieś jedzenie w samochodzie zaczynają się do niego dobierać. Pan przykazał nam żebyśmy zdecydowanie zwolnili i wyjechali z Parku na nocleg. Co jest dla mnie ciekawe, poza Parkiem mogliśmy już spać w aucie i nie bardzo rozumiem jaka jest różnica w terytorium dla misiów, przed bramą a za bramą... W każdnym razie nie chceiliśmy już podpadać, wiec wyjechaliśmy. Dodam jeszcze, że następnego dnia, widziałam filmiki puszczane w miejscach informacyjnych jak to misie wyjadają jedzonko z aut.

Obudzilismy sie wcześnie dzięki budzikowi, ale nie było łatwo się zebrać. Zmęczenie już dało nam o sobie znać.

Jak zawsze wybraliśmy się do centrum informacyjnego dowiedzieć się przede wszystkim w jakim punkcie możemy wziąć prysznic, gdzie dostaniemy gorącą wodę do picia i gdzie najlepiej pójść (ta informacja z mapą). O tym zdaję się nie pisałam, ale mamy taki system, że kupujemy zupki chińskie za grosze i potem prosimy na stacjach benzynowych czy właśnie jakichś jadalnianych punktach o wrzątek. Gorąca woda zawsze gdzieś jest i kilka razy te zupki uratowały nam życie. Wiadomo, że to najtańsza opcja. Ale co jest bardziej istotne jest to ciepłe jedzenie, bez czego ja nie wyobrażam sobie dnia.

Znów daliśmy czasu jeśli chodzi o hiking. Przeszliśmy 10 mil. Widoki były niesamowite. I kiedy już miałam dość wspinaczki, patrzyłam na prawo i lewo i uznawałam, że jednak trzeba iść dalej. Było pięknie. Może chociaż troszkę zdjęcia wam pokażą.

Miałam nadzieję, że spotkamy tam trochę więcej zwierząt, ale widać wyczerpaliśmy limit w Yellowstone.

Są specjalne miejsca widokowe na El Capitan'a - najpopularniejszą skałę w Yosemite, ale my nie planowaliśmy oglądać jej z miejsc z których zdjęcia mają wszyscy. To zdjęcie zrobione było zaraz przed rozpoczęciem trasy, jeszcze przy aucie. Czy takie widoki nie zachęcają do wędrówki?


Na tym zdjęciu akurat nie widać, ale opowiem o tym w tym miejscu, ponieważ w Yosemite jest wiele skał, przez co ten Park cieszy się też dużym powodzeniem u wpinaczy skałkowych. Powiem szczerze patrzyłam na małe czarne kuleczki na tych skałach bardzo wysoko nade mną i aż miałam ciary na plechach. Z drugiej strony chyba chciałabym czegoś takiego spróbować. Choć może nie od razu na takich wysokościach.

A te piramidki z kamieni już znacie, prawda? To one wyznaczają trasy w Parkach Narodowych USA. W tym miejscu było nagromadzenie tychże. I gdzie niby mamy teraz pójść... 

W Parkach najpiekniesze jest to, że wszystko pozostawione jest naturze. Na drodze można spotkać na pozór niepotrzebne, przewrócone drzewa, ale jak wiemy nic nie dzieje się przypadkowo, wszystko jest po coś:)

Zadowolony M 💓


Widok na wodospad z dołu....

...I z góry...

Tu to wygląda jakbyśmy z lotu ptaka zrobili te zdjęcia, a my po prostu tak wysoko się wpięliśmy! O własnych nogach!

Tego typu widoki są ciągle. Nie sposób przytoczyć tu wszystkie zdjęcia. Niesamowite są w tym Parku SKRAJNOŚCI występujące obok siebie. Skały koło drzew, a w małych szczelinach przepływające strumyczek. Najbardziej zadziwiały mnie drzewa wyrastające na szczytach skał!

To  i następne zajęcie pokazują bardzo spokojne miejsce. Ta woda płynąca, ona własnie zasila wodospad, który widzieliście na zdjęciach powyżej. W tym miejscu płynie jeszcze spokojnie i powoli. Trochę poniżej woda spada ze skał robiąc hałas. Ten kontrast mnie zauroczył. 

Jak widać M też :) 

Lubię to zdjęcie!
Dzień się miał już ku końcowi, jak widać po oświetleniu skał, słońce już było nisko. Piękny moment dnia. 
W tym momencie również uświadomiłam sobie, że właściwie mamy już mało czasu na powrót za dnia. Wiec jak tylko zrobiłam zdjęcie, zaczęłam popędzać towarzysza, "bo przecież nie będziemy wracać po ciemku".

Jednak powrót po ciemku był nieunikniony mimo iż staraliśmy się bardzo i tępo mieliśmy szybkie (jak na zmęczenie po całym dniu trekingu). Po zejściu, wyszliśmy na drogę asfaltową, zaraz koło przystanku autobusowego. Busy w Parkach kursują, żeby uniknąć zbyt dużego ruchu aut. Jednak po kilkudziesięciu minutach czekania na autobus, który nie przyjeżdżał, uznaliśmy, że dotrzemy do auta na piechotę. Włączyliśmy latarki w telefonach i ruszyliśmy tą drogą asfaltową. Mapy pokazywały, że zajmie nam to kilkanaście minut. I rzeczywiście, dotarliśmy dość szybko, bez usterek. Ale to co się działo w mojej głowie podczas tej trasy to tylko ja wiem. Wyobraźnia w takich sytuacjach nie pomaga! Już widziałam tego niedźwiedzia który wyskakuje zza drzew... 

Noc. To była zdecydowanie jedna z najcięższych z dotychczasowych. Po wędrówkach za dnia położyliśmy się spać w naszym autku. Znów musieliśmy wyjechać z terenu Parku, tym razem w inne miejsce, żebyśmy rano mieli jak najbliżej kolejnego miejsca spacerów. Generalnie w Parka zawsze jest chłodniej niż w miastach, to dość logiczne. Ale zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego zimna. Przykrywaliśmy się czym tylko się dało - bluzami, kurtkami... Noc nie była przespana z zimna i w moim przypadku również z bólu. Moje nogi nie były przyzwyczajone do tak długich spacerów zwłaszcza w górę i w dół. Dopiero, nad ranem udało nam się zasnąć i spaliśmy do 10.00, czyli do bardzo późna. Wcześniej zaplanowaliśmy dość długa trasę, ale planu musiały ulec zmianie, z wiadomych powodów - przeforsowanie naszych ciał dnia poprzedniego. Przejechaliśmy jeszcze troje po parku, zatrzymując się tu i ówdzie, aby podziwiać widoki.
Jak wychodziliśmy z auta, żeby być przez moment bliżej piękna, szybko wracaliśmy do środka. 


Duża szyszka.

Sami zobaczcie jak pięknie! Widoczek jak z filmu. Ja byłam zachwycona tą mgłą, góra unosiła się bardzo nisko nad roślinnością. UWIELBIAM taki klimat!!
Takie widoki na nas czyhały już przy wyjeździ z Parku. Aż nie chciało się wyjeżdżać... 
Przy drodze były widoczne fałdy śniegu! Tak, to tłumaczy dlaczego było tak zimno podczas nocy.



Ruszamy dalej!
Kierunek Lake Tahoe.

Zauroczeni widokami M&M